(P)
Udało się, grałem w piłkę! Z hindusami, polakami, niemcami, tunezyjczykami, hiszpanami, austriakiem, szwajcarem, węgrem i kto by spamiętał kim jeszcze. Normalnie mundial, tyle że aut był wtedy, gdy przeciwna drużyna wystarczająco głośno krzyczała "AUT", jedna bramka była z plecaków, a najskuteczniejszą techniką był kilkumetrowy ślizg na 1-centymetrowej warstwie wody. Podczas ślizgów czasem lądowało się na plecach, a doświadczonych graczy można było poznać po tym, że ich głowa uderzając w podłoże omijała krowie placki. Słowem, najlepszy mecz od czasu, gdy w Rumunii grałem w drużynie z Saszą, Saszą, Saszą, Pawłem, Saszą i Saszą.
Następnym razem spróbujemy zagrać na sali, ale do tego potrzebuję tutejszej karty bibliotecznej. Tak, karty bibliotecznej. Jest ona nieodzowna, jeżeli chce się !wykupić! karnet do centrum sportowego. Jak już się ma karnet, to można odpłatnie wejść na zamknięte boisko do nogi. Obawiam się jednak, że zdjęcia paszportowe, których wziąłem odpowiednią ilość, mogą nie wystarczyć do wyrobienia karty bibliotecznej. Moje 4 ważne legitymacje poświadczające bycie studentem to za mało. Prawdopodobnie będę musiał załatwić glejt od rektora lub skierować sprawę na ścieżkę dyplomacji międzynarodowej. Ale czego się nie robi, by zagrać w piłkę.